środa, 30 września 2015

Zdarzyło się w sądzie

Dzisiaj w sądzie apelacyjnym zastępowałam innego radcę prawnego, który w tym samym czasie musiał być obecny na innej rozprawie. Sprawa, na której się pojawiłam miała służyć rozpoznaniu przez sąd drugiej instancji odwołania klientki od decyzji organu dotyczącej prawa i wysokości emerytury policyjnej. Przed pójściem na rozprawę zapoznałam się z aktami sprawy i wiedziałam, że klientka miała więcej niż tę jedną sprawę z organem emerytalno-rentowym. Jednakże z uwagi na przedmiot sprawy, do udziału w której zostałam upoważniona, o tamtych sprawach mogłam wiedzieć i wiedziałam tylko tyle, że istniały.

Tymczasem podczas rozprawy pani sędzia sprawozdawca z lubością wypytywała się mnie nie o to, czego dokładnie każda z pozostałych spraw dotyczyła oraz o ich sygnatury akt (!). Dla wszystkich osób obecnych na rozprawie, w tym dla klientki, oczywiste było, że nie prowadząc tych spraw nie mogę tego wiedzieć i nie wiedziałam. Odwołałam się więc do treści uzasadnienia wyroku sądu pierwszej instancji, chociaż równie dobrze mogłam odmówić odpowiedzi wskazując, iż jest to poza zakresem sprawy (nie byłaby to żadna sztuczka tylko stwierdzenie obiektywnego stanu rzeczy). Na taki krok się jednak tym razem nie zdecydowałam, nie chcąc zaogniać sytuacji w sprawie, której sama nie prowadzę. Powstrzymało mnie też zachowanie pani sędzi przewodniczącej, która skutecznie łagodziła nastroje.

Po wyjściu z sądu usłyszałam od klientki, że musiała się bardzo powstrzymywać, żeby się na rozprawie nie roześmiać.

Mnie natomiast dziwi tylko, że pytania sędziego nie dotyczyły przedmiotu rozpoznawanej sprawy.        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz